Dr Bronisław Morawski

Cykliczność nacjonalizacji

Kiedy dawno temu mówiłem, że następnym etapem przemienienia polskiej gospodarki będzie ponowna nacjonalizacja, oglądali się za kaftanem bezpieczeństwa. Niepotrzebnie. Niebawem ktoś nieśmiało proponował renacjonalizację FSO, zaraz potem na poważnie rozpoczęła się nacjonalizacja Stoczni Szczecińskiej. Dziś już ustawia się kolejka firm chętnych popaść w państwowe zniewolenie. Według mnie kryzys się skończy wtedy, gdy owa kolejka zostanie przez państwo obsłużona.

Żeby na to wpaść nie trzeba szczególnej wiedzy. Kiedy z biegiem czasu nie dało się ukryć, że “sprywatyzowane” przedsiębiorstwa  popadają w coraz większe kłopoty, że coraz więcej ich bankrutuje lub zbliża się do bankructwa, samo nasuwa się pytanie, jaka jest alternatywa? Nie ma żadnej. Świat nie zna innej drogi. Zmiany społeczno-gospodarcze przynajmniej w Europie to permanentne powtarzanie się cyklu: prywatyzacja — nacjonalizacja. Ten cykl w XX wieku powtarzał się w różnych krajach wielokrotnie. Nawet w historii komunistycznej Rosji znane były momenty (lata 20-te), gdy przywódcy partii zezwalali na poluzowanie prywatnemu, wbrew generalnej tezie ideologicznej, że najlepsze jest państwowe.

To banalne spostrzeżenie jest trudne do przełknięcia zarówno dla ortodoksyjnych marksistów, jak i dla nawiedzonych zwolenników kapitalizmu. Żadna ze zwalczających się doktryn ekonomiczno-społecznych nie daje w praktyce tego, czego obiecuje, a na pewno nie jest na tyle dobra, aby miała prawo na wyłączność. Marksiści mają świeżo w pamięci swoje klęski, które były nie tyle skutkiem wad teorii, jaką dysponowali, co skutkiem tendencyjnych, uproszczonych interpretacji, w których umacniała ich pycha i megalomania. Podobne intelektualne skrzywienie jest dziś widoczne u wszystkich, którzy posiedli “genialny” pomysł nawrócenia Polski na kapitalizm, który – jak mniemają – jest ostateczną podstawą wszelkiej i powszechnej pomyślności.

Panowie bez przesady. Spójrzcie na historię bez ideologicznych uprzedzeń. Kryzysy gospodarcze są ponad ustrojowe. Były w kapitalizmie i w socjalizmie. Według historyków gospodarczych, pierwszy kryzys  wystąpił w Anglii w  1819 roku i od tego momentu do 1907 doliczono się w Europie 12 kryzysów. W owym czasie kryzysy pojawiały się cyklicznie, średnio co 7,4 roku. Potem kapitalizm urodził jeszcze dwie wojny światowe. W Polsce w dwudziestoleciu międzywojennym były dwa kryzysy (średnio co 10 lat) i łącznie trwały 9 lat.  W PRL-u (różnie liczą) było 5-6 kryzysów.  No i teraz proszę, po 11 latach “dobrego” — znowu kryzys.

Kryzysy są nieuchronne. Do tej pory nie nauczono się im zapobiegać. Dlatego słuszniejsze jest dziś pytanie, co rządzący, a zwłaszcza rwący się do władzy mają do zaoferowania? Ponad to, co już było – nic. Dlatego dziwię się zdziwionym, że receptą na bankrutujące przedsiębiorstwa “prywatne” jest ich renacjonalizacja. Nikt nie chce pamiętać, że jest to metoda powszechnie stosowana od dawna nie tylko przez unijne państwa-wzorce, ale również w Polsce. Dzięki szerokiej interwencji państwa Polska i inne kraje wychodziły z tzw. wielkiego kryzysu gospodarczego w latach 1929-1933.

Cykl prywatyzacja—nacjonalizacja jest uprawiany z regularnością płodozmianu. Historia pokazała, i widać to również dzisiaj, że prywatne jest wspaniałe tylko w okresie nawrotu koniunktury, gdy daje sute pensje i dywidendy przede wszystkim “administratorom kapitału” (nie koniecznie kapitalistom). Gdy dochodzi do zużycia środków produkcji i ponownego załamania rynków lepiej wyzbyć się przedsiębiorstwa — oddać je pod zarząd państwowy na rekonwalescencję lub do likwidacji. Jak już będzie lepiej znowu uruchomiona zostanie teoryjka, że najlepiej zarządza prywatny, itd. i tak w kółko. Będzie ona “udowadniana” wszystkimi metodami i wbrew obiektywnym faktom.

 

29 V 2002 r.

 

  Uzupełnienie         

Tak pisałem prawie 19 lat temu. Zdziwiła mnie aktualność spostrzeżeń. A nawet więcej, niektóre procesy posunęły się do przodu szybciej niż  śmiałem przypuszczać.

Prawdziwą klapę kapitalizmu obnażyła pandemia, Kryzys gospodarczy jej towarzyszący spowodował, że sektor kapitalistyczny już bezwstydnie i nachalnie żąda zapomogi od państwa na utrzymanie upadających przedsiębiorstwo. W stosunkowo krótkim czasie (1 roku) wykształciło się społeczne przekonanie, że ratowanie prywatnych przedsiębiorstw jest psim obowiązkiem państwa. Pikantnym dodatkiem do tego jest fakt, że w czasie kryzysu pandemicznego sukcesy odnoszą (jeśli wierzyć obecnej propagandzie) spółki skarbu państwa (10 ze 144 przedsiębiorstw w PRL, decydujących o wynikach gospodarki), czyli  marna resztówka dawnej państwowej własności, która przez 30 lat z zawziętością była tępiona.

 

 22.02.2021 r.                                 

 

powrót