Jak „komuniści” zwalczali komunizm w Polsce

 Pojecie „komunista” jest bardzo wieloznacznym pojęciem. Używając go tutaj mam ma na myśli członków, a właściwie działaczy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i jej politycznych spadkobierców, nazywanych potocznie komunistami. Tych komunistów nie można mylić z wyznawcami komunizmu, czyli wierzących w prawdy zawarte w filozofii marksistowskiej. Oczywiście PZPR i jej podobne partie deklarowały marksizm, jako źródło tożsamości ideologicznej, ale praktyka się z tym rozmijała, a najczęściej temu zaprzeczała. Ściślej mówiąc PZPR była partią leninowską. Leninizm zaś jest uważany za doktrynę rewizjonistyczną w stosunku marksizmu ortodoksyjnego.

Znajomość marksizmu w PZPR była mała i powierzchowna. Traktowana bez wiary i przeważnie instrumentalnie. Była mniej więcej tak głęboka, jak wiara polskich katolików w Boga, a zwłaszcza w Kościół.

Kiedy w 1968 roku wstępowałem do Partii moja wiedza o marksizmie odzwierciedlała przeciętny stan świadomości jej członków, czyli w najlepszym razie było to emocjonalne oddanie. Ale partia odnotowując wzrost swoich szeregów odnotowała takich z pewnością, jako poparcie linii partii, które było w tamtych okolicznościach bardzo potrzebne. To też zrozumiałem po latach, a właściwie na starość.

Przyrost samoświadomości stawał się coraz bardziej rozczarowujący. Tym bardziej, że przeczytałem najważniejsze prace K. Marksa i F. Engelsa, a na domiar złego, jako młody naukowiec studiowałem socjologię pracy, specjalizując się w teorii alienacji pracy w powiązaniu z zagadnieniami motywacji do pracy z szerokim zastosowaniem aksjologii.

Nawet wtedy nie zbyt dobrze orientowałem się, że teoria alienacji, kluczowa dla zrozumienia marksizmu, należy do trefnych tematów, Najkrócej mówiąc według marksizmu, społeczeństwo stawało się społeczeństwem socjalistycznym po przezwyciężeniu alienacji, czyli wtedy, gdy praca zaspokajała potrzeby, była rozwojowa dla osobowości i przestawał być wroga i obca. I mimo niedających się zaprzeczyć osiągnięć w afirmowaniu pracy i pracowników trudno było nie widzieć, że alienacja nie została przezwyciężona w PRL. Na przekór temu wszyscy, którzy zwracali na to uwagę stawali się niebezpieczni. Wszyscy intelektualiści, i uczeni którzy zwracali uwagę na rozziew teorii z praktyką stawali się wrogami Partii. I karano ich za rewizjonizm. Rewizjonistów usuwano z Partii. Wyrzucano tych, którzy maniakalnie chcieli przestrzegać czystości ideowej. Może tylko ich należałoby nazywać prawdziwymi komunistami.

W ten sposób Partię „oczyszczono” z wielu wybitnych marksologów. Sztandarowym przykładem jest prof. Leszek Kołakowski, który zaczynał jako marksista a – co ciekawe-  skończył jako nawiedzony papista.

Prawie wszyscy rewizjoniści zostali zmuszeni lub dobrowolnie opuścili Polskę, co rozpoczęło gnuśnienie umysłowe partii. W pewnym sensie na przekór temu, a dla stworzenia podstaw dobrego samopoczucia Partia tworzyła własne zakłady naukowe - Wyższą Szkołę Nauk Społecznych i Instytut Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu. Dawało to raczej odwrotny skutek, czego przykładem jest kariera Leszka Balcerowicz, który nauki pobierał w Wyższej Szkole Nauki Społecznych przy KC PZPR.

Ale niektórzy pozostali w kraju. Wśród nich autorzy Listu Otwartego do Partii (1965). Ze zdumieniem  czytałem, że młodzi „komuniści” Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali z mało spotykanym znawstwem przedmiotu olbrzymi memoriał, jak naprawić socjalizm, czyli budować prawdziwą demokrację w fabrykach, promując ideę rad robotniczych, które ograniczałyby samowładztwo Partii. Za tę chęć naprawienia socjalizmu zostali skazani  na 3 i 3,5 roku więzienia. Kara ich nie zniechęciła, a wręcz przeciwnie zepchnęła na pozycję antykomunistyczne. Między innymi dzięki nim mamy dziś ustrojową hybrydę, czyli pokraczne połączenie demokracji, kapitalizmu, liberalizmu, solidaryzmu, papizmu i socjalizmu. Te porządki z odmiennym rodowodem ontologicznym, tworzą coś na kształt pojazdu na kwadratowych kołach, który ma posuwać się do przodu, choć wszyscy pchają go do tyłu.

Kluczem w doktrynie marksistowskiej jest sprawa własności środków produkcji. Przejawem rewolucji miało być uspołeczniania gospodarki, czyli zastąpienia własności prywatnej własnością społeczną. Społeczna, czyli jaką?

Władze państwowe, kierując się ideologią, tak jak ją same rozumiały, redukowały własność społeczną do własności państwowej. Stąd pojawiły się procedury nacjonalizacyjne w rolnictwie i przemyśle. Jak  to robiono i jakie są tego społeczne skutki można było lekceważyć zakładając, że od rewolucji socjalistycznej (komunistycznej jak wolą inni) nie ma odwrotu. Ale stało się inaczej.

Jednak cofanie się do kapitalizmu okazało się nie takie proste. Nie było odpowiednio dużego legalnego kapitału prywatnego. Duży kapitał jest z reguły przestępczy. Przywracanie własności okazało się trudniejsze, niż się wydawało.. Byłoby ono jeszcze trudniejsze lub wręcz niemożliwe, gdyby władze PRL solidnie uregulowały prawnie sprawy własnościowe. Nacjonalizacja była obarczona różnymi błędami. Ale najważniejsze jest to, że zmiany własnościowe ogłoszone w ustawie nie zostały odzwierciedlone w działaniach administracyjnych. Bardzo często a może nagminnie zmiany właściciela nie zostały odnotowane w Księgach Wieczystych. Jeszcze bardziej znamienne jest to, że po 30 latach PRL-u, władze nie przeprowadzały procedury „zasiedleniowej”, co by regulowało stan prawny przynajmniej części własności. Jest to skutek niechlujstwa, czy działania celowe? Jak widać Partia bardziej zdecydowanie walczyła z wrogiem ideologicznym, niż dbała o własność państwa, czyli o to, co z  punktu widzenia filozofii materialistycznej powinno mieć priorytet. Niestety nie miało. Można było mieć wrażenie, że wręcz wyczekiwano na powrót kapitalizmu. Potwierdziły to późniejsze losy socjalizmu w Polsce

Reguła uspołeczniania gospodarki w niewielkim stopniu dotyczyła wsi. Tylko w zakresie tworzenia Państwowych Gospodarstw Rolnych i Spółdzielni produkcyjnych. Podstawą polityki wobec wsi była reforma rolna uwłaszczająca chłopów (po uwłaszczeniach dekretowanych przez zaborców), co do dziś poczytuje się za przejaw „polskiej drogi do socjalizmu,” którą szczycił? się Władysław Gomułka.

Wieś była, obok tzw. sektora drobnotowarowego, ostoją własności prywatnej. To też wyjątek w obozie socjalistycznym. Jednak mówienie o własności prywatnej jako drodze do socjalizmu to raczej aberracja intelektualna albo przebiegłość(?). Koniec końców socjalizm upadł a własności prywatna ziemi na wsi pozostała. Za to PGR-y zostały zlikwidowane z całą bezwzględnością, bez zważania na problemy społeczne jakie to spowodowało.

Dziś mamy dwie duże grupy pozbawione własności: dawnych robotników przemysłowych i dawnych robotników rolnych.

Z naukowego punktu widzenia, bardzo interesująca dla formacji socjalistycznej mogła być spółdzielczość, będąca formą własności społecznej. Idea ta narodzona w początkach IXX w. Dobrze prosperująca za II RP, przetrwała  PRL i funkcjonuje współcześnie. Ta, wydało by się dobrze konweniująca z komunizmem, własność, w PRL była, najkrócej mówiąc tolerowana bez należnego  entuzjazmu. W III RP obdarzana jest także niechęcią .Wyrazem jest recesja „Społem” i próby likwidacji spółdzielczości mieszkaniowej.

Prawdziwym profitentem zmian ustrojowych po 1989 r. stała się szeroko pojęta inteligencja. Okupująca różne stanowiska w sektorze państwowym czerpie  z nich duże, bardzo duże a nawet niewyobrażalnie duże korzyści. Dzięki dziedzictwu kulturowemu, nepotyzmowi i coraz częściej korupcji i przestępczości jest klasą samoodtwarzająca się. Ponieważ jest organicznie sprzężona z własnością państwową (pasożytującą na niej), przekształciła się w parawłaścicielkę własności państwowej (krypto właścicielkę). To coś w rodzaju kapitalisty zastępczego.

Byłem członkiem Partii do 15 grudnia 1981 roku. Do tego czasu Partia nie podjęła żadnych działań na rzecz zaangażowania członków  przeciw Solidarności. Członkowie PZPR masowo (według różnych szacunków 40-60%} wstępowali do Solidarności. Partia nie reagowała. Powstało nawet coś na kształt opozycji w Partii tzw. struktury poziome. Partia wykazywała bezradność i brak zdolności do konstruktywnych pozytywnych działań. Bez protestu podała się dyktatowi Wojciecha Jaruzelskiego. Demokracja wewnątrzpartyjna, która w lepszych czasach, nie była wcale fikcją, zamarła. Powstała zupełnie paranoidalna sytuacja. Partia w swych szeregach posiadała własnych wrogów i na ten stan rzeczy nie reagowała.

Stan wojenny według słów samego W. Jaruzelskiego, był wprowadzony ze strachu przed interwencją ZSRR. W znanych mi wypowiedziach gen. W. Jaruzelskiego nie znalazłem cienia troski o ratowanie socjalizmu, odmiennie niż to postrzegała niemała część społeczeństwa. Myślę o tych, którzy stan wojenny widzieli jako narzędzie ratowania gospodarki, która popadała w coraz większą ruinę. W znacznej części do tego upadku przyczyniały się niekończące się strajki. Całą gospodarka stała miesiącami. Pracownikom wypłacano pensje, Zachód nałożył embargo na dostawy do Polski. Odmawiana dalszego udzielania kredytów. Były to idealne warunki do rozwierania się „nożyc inflacyjnych”, które coraz bardziej pogrążały gospodarkę w kryzysie. Sytuacja wydawało się bez wyjścia wobec buntu wewnętrznego wspieranego  przez zorganizowaną akcję międzynarodową (Watykan i USA i sojusznicy).

Stan wojenny przedłużał tylko agonię. Pozwolił jeszcze na krótko utrzymać PZPR przy władzy. Po odwołaniu stanu wojennego obserwujemy proces stopniowego wycofywania się PZPR z dominującej roli w sprawowaniu władzy, aż do działań inicjujących powstanie nowego ustroju gospodarczo-społecznego.

Mało kto pamięta, że już w grudniu 1988 roku uchwalono ustawę, którą można nazwać ustawą o wolności gospodarczej autorstwa M. Rakowskiego i M. Wilczka, dopuszczającą do aktywność gospodarczą wszystkich obywateli (bez wyjątków) i bez mała we wszystkich dziedzinach życia gospodarczego. Dziś z tej wolności niewiele pozostało. Stopniowo ją redukowano po 1990 r. Ustawa jest dlatego ważna, bo jest praktycznym przejawem rezygnacji ze starej doktryny ekonomicznej obowiązującej w państwach RWPG o dominacji państwowej własności środków produkcji w gospodarce. Tak więc, podwaliny pod kapitalizm uruchomiono przed oddaniem władzy politycznej. Z Puntu widzenia doktryny marksistowskiej było to mistrzowskie pociągnięcie. Oddanie władzy w gospodarczej musiało pociągnąć oddanie władzy politycznej. Kto znał marksizm i traktował go na serio, wiedział, że nadbudowa jest funkcja bazy., a jedno bez drugiego nie istnieje.

Okrągły stół to początek politycznego oddawania władzy. Następnym krokiem było samorozwiązanie się Polskiej Zjednoczonej Robotniczej (29.I1990). Proces kapitulacji przypieczętował W. Jaruzelski przyrzekając rezygnację z prezydentury na spotkaniu wielopartyjno-kościelnym w siedzibie  arcybiskupów warszawskich (19 IX 1990). Stało się to furtką do skrócenia kadencji W. Jaruzelskiego i przeprowadzenia powszechnych wyborów prezydenckich (listopad/grudzień 1990).

Pierwszym demokratycznie wybranym prezydentem III RP został Lech Wałęsa –przewodniczący i założyciel Solidarności. Według ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej -  agent PRL-owskiej bezpieki).

Od tego momentu można liczyć kolaborację wielu działaczy dawnej PZPR w likwidacji państwa socjalistycznego, jego struktur politycznych i  gospodarczych. Starej partii już nie było.  Wydawało się, że może ją zastąpi  SLD. Ten okazał się partią marionetkową, oportunistyczną. Szybko stracił poparcie społeczne i stał się partią nowego systemu. Część dawnych kadr gospodarczych, mając sposobność, szybko przekształciła się w kapitalistów. Niektórym działaczom partyjnym tak przemieniła się świadomość, że stali się jadowitymi antykomunistami i dekomunizatorami.

 

Napisany w listopadzie 2016 r.

Uzupełniony i poprawiony w listopadzie 2020 r.

 

 

powrót