@ Bronisław Morawski

Wydziedziczona klasa[1]

Pojęcie klasy społecznej – dawniej sztandarowe. Bez  opanowania z jego użyciem kilku frazesów nie sposób było zrobić kariery w żadnej dziedzinie życia, zwłaszcza w polityce.  Dziś zapomniane, zepchnięte gdzieś do kąta. Niektórzy, używając go przez zapomnienie, spluwają zapewne za siebie dla odpędzenia „złego”.  Tak jak kiedyś nie można sobie wyobrazić przyzwoitego „komunisty”, który był na każdą okazję nie miał coś do powiedzenia z użyciem słowa „klasa”, tak samo niewyobrażalne są na dzisiejszych salonach dysputki o klasowym wyzysku. Prawica nienawidzi tego słowa z powodu historycznie utrwalonego obrzydzenia do wszystkiego, co lewicowe, tym bardziej do lewicowej ideologii, czy lewicowej świadomości. Ci zaś, którzy obecnie udają lewicę też starają się o nim zapomnieć, żeby broń Boże nie zdradzić, jaką ideologią zostały „skażone” ich mózgi, a niektórzy dlatego, że chcą jak najprędzej zapomnieć, kim byli wcześniej.

Interesujące, że zapotrzebowanie na posługiwanie się pojęciami klasy społecznej, społeczeństwa klasowego, struktury klasowej i terminami pochodnymi zanikło w momencie, gdy owa aparatura pojęciowa zdaje się być jedyną, która pozwala zrozumieć cokolwiek z tego, co się dziś dzieje. Pewnie i dlatego, że zbudziły się, uśpione nieco w okresie PRL-u,  mechanizmy klasotwórcze, z języka publicystyki społecznej sekowana jest owa terminologia. Mówię to nie bez satysfakcji przekonując się nieustannie, że marksistowska aparatura pojęciowa jest coraz bardziej użyteczna w rozumieniu tego, co dzieje się ze społeczeństwem w systemie, który nazywam kapitalizmem korporacyjnym..

Rewolucja antysocjalistyczna, której przełom nastąpił w Polsce w 1989 roku, bezspornie zdezaktualizowała niektóre twierdzenia teorii marksistowskiej. Przede wszystkim twierdzenia o nieuchronnej konieczności wejścia społeczeństwa w etap bezklasowy i o dziejowej misji klasy robotniczej. Na marginesie, klasa robotnicza w sensie XIX i XX wiecznym najprawdopodobniej zniknie (już zanika), co nie jest równoznaczne z zanikiem klas w ogóle. Nie przestała być prawdziwa teza, że – ostrożnie mówiąc – przynajmniej we wszystkich nowożytnych społeczeństwach istniała struktura klasowa w znaczeniu marksistowskim wraz z typowymi dla niej nierównościami. To raczej G. Wells w Krótkiej historii świata miał rację twierdząc, że podziały klasowe istniały zawsze, bez względu na to, jakie nosiły nazwy, czy jakbyśmy ich współcześnie nie nazywali.

Problem, który mnie sprowokował do pisanie tych uwag, jest właściwie ciągle ten sam. Nurtuje mnie niezmienny, jak przypuszczam, porządek społeczny świata, w którym jedni są wyżej, drudzy niżej, jedni mają, drudzy nie mają, jedni są bogaci, drudzy biedni itd. itd. I nie to jest najbardziej zdumiewające, lecz fakt, że generalnie (pomijając właściwie specjalne przypadki) w skali masowej przezwyciężenie odziedziczonego położenia społecznego usiłowaniami jednostki jest właściwie niemożliwe. Oczywiście, jako argumentu przeciwko temu punktowi widzenia nie należy używać bajki (a w najlepszym razie generalizowanego incydentu) o awansie z czyścibuta na milionera. Gdyby bowiem nie był to mit,  lecz realna reguła, to w każdej szkole należałoby uczyć, aby karierę zaczynać z tej pozycji. Proponuję ten wzorzec awansu tym, którzy się owym mitem posługują w otumanianiu ludzi. Z jaką powagą potrafią ludzie traktować takie bzdury, niech świadczy projekt złożony w Łodzi przez pewnego urzędnika samorządowego, który proponował, aby krajobraz ulicy Piotrkowskiej w Łodzi uzupełnić właśnie o czyścibutów, którzy mieliby pracować na specjalnie zaprojektowanych stanowiskach harmonijnie wkomponowanych w secesyjną architekturę tej ulicy.

Wracając jednak do tematu, badania socjologiczne od dawna dowodzą, że mobilność struktury klasowej jest znikoma, a kapitalizm i socjalizm nie różnią się zbyt gruntownie pod tym względem. Generalnie mówiąc, czy to w socjalizmie, czy w dawnym kapitalizmie, czy we współczesnym kapitalizmie korporacyjnym, większość ludzi rodzi się i umiera w tej samej klasie społecznej lub w „pobliżu” klasy swego pochodzenia społecznego.  Liczba jednostek, których położenie ulega degradacji, jest przytłaczająco większa od liczby ludzi, którzy podczas swojego życia przeszli do klasy wyższej. Nie chodzi też o ścisłe ustalenie tych proporcji, lecz o zwrócenie uwagi, że mimo różnych wysiłków ludzi, ciągle, z żelazną konsekwencją odtwarza się struktura świata społecznego według schematu hierarchicznego, w którym centralnym elementem jest własność.

Pogląd głoszący, że ów zasadniczy podział klasowy (na posiadających i nie posiadających) istniał wiecznie, jest bardzo pesymistyczny i prowadzi do nieprzyjemnego wniosku dla ludzi różnych orientacji politycznych. Jest on następujący: nierówność klasowa jest wpisana w strukturę bytu społecznego, jest  integralnym i genetycznym elementem owego bytu. Źródeł owej podstawowej nierówności tkwiącej w istocie bytu społecznego należy szukać w akcie stworzenia – obojętnie jak go pojmujemy. Historia ludzkiego bytowania na ziemi jest nieustannym wysiłkiem wydziedziczonych do przezwyciężenia owej wady „stworzenia”. Taką motywację mniej lub bardziej wyraźnie widać u podstaw wszystkich buntów i rewolucji. Na ich przykładach widać, że ludzie na różne sposoby starali się zmienić ów odwieczny i nieprzezwyciężalny porządek świata.  Ale dążenie to udało się osiągnąć w niewielkiej mierze i cieszono się nim raczej w krótkich okresach czasu. Do wielkich przełomów w tym względzie należą zmiany porządku społecznego wprowadzone przez Rewolucję Francuską i  rewolucje socjalistyczne w 20. wieku.

Prawdziwą nadzieję dał pierwotnie wydziedziczonym marksizm, który operował atrakcyjną dla nich imaginacją rozwoju społecznego, przebiegającego według schematu: od bezklasowej wspólnoty pierwotnej, przez różne postacie społeczeństw klasowych (niewolnictwo, feudalizm, kapitalizm) do społeczeństwa bezklasowego w formie nowoczesnego komunizmu. Jest to optymistyczna teoria społeczna. Według niej, u zarania dziejów społeczeństwo występuje w dobrej humanistycznej (jednostka zintegrowana z grupą – wspólnota) postaci, która nie wiedzieć dlaczego uległa na jakiś czas „zepsuciu” w okresach niewolnictwa, feudalizmu i kapitalizmu, które alienowały jednostkę i patologizowały społeczeństwo. Następnie społeczeństwo siłami immanentnymi przezwyciężyło ową dewiację rozwojową, by mocą obiektywnych czynników powrócić do właściwej, tj. humanistycznej postaci (integrującej jednostkę z grupą), czyli do społeczeństwa bez podziałów klasowych (nowej wspólnoty) – społeczeństwa komunistycznego.

Od momentu, gdy F. Engels opublikował fantastyczne skądinąd dzieło: O pochodzeniu rodziny, własności prywatnej i państwa, marksiści przez długie dziesięciolecia robili wrażenie, jakby wierzyli, że sprawa pochodzenia własności została wyjaśniona. Powracając do rozprawy Engelsa po latach, dochodzę do wniosku, że przedstawiony tam ogromny materiał nie wyjaśnia tego problemu. Engels przy pomocy wszystkich znanych w tamtym czasie odkryć antropologicznych zatrzymał się w zasadzie na poziomie opisu przemian, które na przestrzeni dziejów dokonywały się w rodzinie i przedstawia, jak doszło do powstania państwa. Inaczej mówiąc jest to historia rodziny i państwa. Przedstawiany przez niego materiał wydaje się dobrze ilustrował tezę o historycznym charakterze owych zbiorowości, ale nie wyjaśniał, dlaczego tak się stało i dzieje w historii, że świat dzieli się na ludzi upośledzonych i uprzywilejowanych. Dlatego uważam, że ciągle nie ma dowodów przeciwko twierdzeniu, że pewne grupy ludzi były upośledzone u zarania dziejów, a w związku z tym już wtedy dokonał się pierwszy akt ich wydziedziczenia i obejmował wszystkie sfery egzystencji: ekonomiczną, społeczną, polityczną i kulturalną.

Sprawę, ile razy ta pierwotnie wydziedziczona klasa próbowała zmienić ów stan rzeczy pozostawiam historykom. Z całą pewnością ważne z tego punktu widzenia wydarzenia działy się w 20. wieku i były inspirowane przez marksistów, a później leninistów. Z pewnością marksizm i leninizm były najpoważniejszymi próbami teoretycznymi i praktycznymi przełamania owego pierwotnego wydziedziczenia. Ci, którzy wierzyli w ideologię marksistowsko-leninowską, przez kilkadziesiąt lat XX w. żyli złudzeniem, że uda się ową historyczną niesprawiedliwość przezwyciężyć. To humanistyczne marzenie w małym stopniu ziściło się w państwach socjalistycznych, znajdując wyraz w spłaszczeniu struktury klasowej i dekompozycji cech położenia społecznego (w znaczeniu W. Wesołowskiego). Osiągano to przez celowe działania państwa: polityka pełnego zatrudnienia (brak bezrobocia), egalitaryzm płacowy itp. Trwało to niezwykle krótko, było to mgnienie biorąc pod uwagę nawet tylko historię Polski, nie mówiąc o historii świata.

Likwidacja państwa socjalistycznego, która rozpoczęła się w Polsce kontrrewolucją solidarnościową (lub rewolucją antysocjalistyczną[2]) jest momentem, w którym wyhamowaniu ulegają wszystkie procesy, przeciwstawiające się pierwotnemu wydziedziczeniu, a tym samym  rozpoczął się powrót do stanu „naturalnego”, „przyrodzonego”, czy jak go tam jeszcze nazwać. Prawica może to odczuwać jako akt sprawiedliwości dziejowej, tak samo, jak dla marksistów takim aktem sprawiedliwości dziejowej było wywłaszczenie wcześniej posiadających. Dla uradowanych tą konkluzją dodam, że rozwój, jak mniemam  nie dokonuje się przez powrót do jakiegoś stanu początkowego, (np. jak u marksistów do wspólnoty pierwotnej od wspólnoty komunistycznej), ale  przez odchodzenie od stanu pierwotnego (początkowego) do stanu zmienionego (udoskonalonego). Nikt przecież dziś za postęp nie weźmie chodzenia na boso, które jest przecież przyrodzonym sposobem lokomocji człowieka. W tym sensie Polska postsolidarnościowa weszła w okres rozwojowej recesji.

W historii były różne przypadki wywłaszczania i uwłaszczania, nim się za to zabrali marksiści-leniniści, np. wywłaszczanie arystokracji francuskiej podczas rewolucji, uwłaszczanie chłopów przez cara rosyjskiego, aby sięgnąć tylko po najbliższe przykłady. To co zrobili komuniści miało jednak szczególny charakter, a zupełnie kuriozalny w Polsce. Nacjonalizacja była aktem wywłaszczenia kapitalistów  – dużego kapitału na masową skalę, mały zaś kapitał, o charakterze drobnotowarowym był likwidowany w długim okresie przez stopniowe podduszanie podatkami. Akcja niszczenia tego sektora tzw. domiarami (dodatkowe opodatkowanie, które miało wyrównać straty państwa z tytułu  rzekomo ukrytych obrotów) miała na celu intensyfikację wyzucia z własności średniaków. Nota bene odmianę tej metody zastosował później Balcerowicz w celu zaduszenia gospodarki państwowej (pozaumowny, w gruncie rzeczy bezprawny, silny wzrost oprocentowania kredytów bankowych). Nacjonalizacji w przemyśle i usługach towarzyszyła reforma rolna, w ramach której ziemia zabrana dawnym właścicielom została w części przejęta przez państwo, a w części rozdana chłopom. Chłopi zostali uwłaszczeni realnie, gdy tymczasem robotnicy stali się właścicielami, oględnie mówiąc, tylko tytularnymi w sensie, w jakim los robotnika został wyznaczony przez panującą ideologię (rola współgospodarza w zakładzie pracy). Rewolucja socjalistyczna w Polsce utrwaliła historyczną pozycję robotnika najemnego jako gołodupca, ale – o paradoksie – dała własność chłopu, który historycznie był bardziej związany z własnością ziemi niż robotnik z własnością fabryki. Jednak ostateczne wywłaszczenie pracownika najemnego w Polsce dokonuje się obecnie wraz z postępującym procesem prywatyzacji.

Prywatyzacja w rozwiniętej postaci jest m.in. procesem uwłaszczenia pewnych ludzi i postępuje proporcjonalnie do wywłaszczania innych. Między obu zjawiskami występuje klasyczny marksistowski związek dialektyczny. Uwłaszczenie dokonuje się kosztem wywłaszczenia i jedno bez drugiego nie istnieje. Utrata przez państwo własności na rzecz właściciela prywatnego jest jednoczesnym wywłaszczeniem niegdysiejszego robotnika w dwojakim sensie. Poprzez jego pauperyzację, którą warunkuje niska płaca oraz niemożność realizacji przez coraz bardziej wywłaszczone państwo funkcji socjalnej, co w konsekwencji osłabia i tak tylko teoretyczną szansą na nabycie własności w drodze oszczędzania.

Przy okazji zwracam uwagę, że są dwa podstawowe sposoby wejścia  w posiadanie kapitału (pomijając dla uproszczenia to, co o tym napisał Marks w Kapitale). Pierwszy zwyczajny, to zawłaszczenie cudzej własności, a drugi nadzwyczajny, to oszczędzanie (akumulacja) z pracy. W związku z tym, zadanie dla profesora Hausnera: ile lat musi oszczędzać robotnik średnio zarabiający, żeby został właścicielem np. fabryki WAGON, albo lepiej, ile musi oszczędzać Pan profesor, żeby kupił tę fabrykę?

Identyfikacja klasy wydziedziczonych jest dość prosta. Należy do niej większość społeczeństwa. W składzie tej klasy należy wyróżnić:

Wydziedziczonych obciążonych genetycznie – wszyscy wykonujący pracę w charakterze pracownika najemnego, których przodkowie zajmowali tę samą pozycję lub byli niewolnikami;

Wydziedziczonych wtórnie – wszyscy, którzy w różnych okolicznościach utracili własność (kapitał) i obecnie żyją z pracy najemnej i nie zostali objęci nowymi mechanizmami uwłaszczeniowymi;

Wydziedziczonych ostatecznie – wszyscy, którzy nie tylko zostali wywłaszczeni z jakiegokolwiek kapitału, ale również utracili pracę. Na samym dnie znajdują się ci, którzy nie tylko, że nie mają pracy, ale mają znikomą szansę na otrzymanie jakiejkolwiek pracy.

 Standardowo, krytyka kapitalizmu sprowadzana jest do problemu pracy (obecnie używane określenie – problemy świata pracy), który w syntetycznym ujęciu  dotyczy alienacji pracy (obejmującej również wyzysk ekonomiczny). Taka perspektywa była być może wystarczająca jeszcze w stosunku do 20. wiecznego kapitalizmu. Niestety jest niedostateczna dziś, zwłaszcza dla obecnej sytuacji w Polsce. W Polsce coraz większym problemem staje się brak pracy i poszerzająca się warstwa wydziedziczonych ostatecznie. Ich los wykracza już daleko poza patologię determinowaną przez alienację pracy. Oni doświadczają choroby, którą można określić jako alienację społeczną lub totalną alienacją od społeczeństwa. Człowiek pozbawiony szans na pracę jest osobnikiem wyrzuconym poza nawias społeczeństwa i to określa  jego stosunek do tegoż społeczeństwa, którego skrajnym biegunem jest obcość, wrogość i nienawiść.

Problem ów znacznie wykracza poza ramy urzędowo rozumianego bezrobocia. Brak szerszej perspektywy intelektualnej powoduje niewłaściwe pojmowanie stanu, nazywanego bezrobociem. Jak obserwuję, dominuje pogląd, że bezrobotny, to osobnik, który przejściowo, nie ma pracy, bo opieszale jej szuka, lub dlatego, że zbyt powolny kapitał jeszcze nie stworzył nowego miejsca pracy.  Tymczasem, nie widzi się tego, że bezrobocie jest i, co ciekawsze, wykazuje tendencję wzrostową, dlatego, że wyczerpuje się rezerwuar tradycyjnie uprawianych kierunków aktywności ekonomicznej człowieka, które dawały ludziom względnie trwałe możliwości zarobkowania. Problem przecież sprowadza się nie do tego, że nie ma kapitału na otwarcie np. nowej kopalni, tylko polega na tym, że kopalnie z powodu postępu technologicznego są niepotrzebne i nie ma pomysłu, co można robić nowego, aby zwolnieni z kopalń ludzie mogli egzystować wiążąc się z nową formą działalności gospodarczej. Jest to problem kryzysu cywilizacyjnego. Nikt nie ma obecnie pomysłu, co robić dalej, w jakim kierunku powinien iść świat, gdzie szukać nowych form aktywności, które zabezpieczałyby ludziom pracę. Wszystko, co mówi się w Polsce o bezrobociu jest, najdelikatniej mówiąc, niekonstruktywne. Zamiast posługiwania się przestarzałym już pojęciem bezrobocia trzeba raczej uczyć się myślenia w kategoriach strukturalnego braku pracy. Jeżeli są jeszcze jakieś rezerwy finansowe to warto je wydać w pierwszej kolejności na ów rozwojowy pomysł lub wrócić do socjalizmu i dzielić po równo choćby biedę. Nie do wyobrażenia bowiem jest świat, w którym większość ludzi nie będzie posiadać nawet podstawowego zabezpieczenia materialnego. Takie niebezpieczeństwo grozi światu. I z tym faktem będą się musieli liczyć wszyscy politycy, nawet ci, których alergia na lewicowość jest nieuleczalna.

Przeciwległym biegunem tematu jest pytanie, jakie grupy społeczne zostały i zostają uwłaszczane współcześnie w Polsce? W  jeden z mitów (żeby nie powiedzieć propagandowe kłamstwo) solidarnościowej rewolucji, sprowadzający się do sloganu: „i ty zostaniesz kapitalistą” przestali wierzyć wszyscy, nawet dzieci. Ale nie można tego super ważnego zagadnienia skwitować tym, co gminna wieść niesie, że uwłaszczają się wyłącznie złodzieje, „ubecy”, mafia itp. Jest to znacznie poważniejszy problem socjologiczny, którego nie da się rzetelnie wyjaśnić bez badań naukowych.

Najbliższa jest mi hipoteza, że wchodzenie w posiadanie kapitału zainicjowane ostatnią rewolucją jest w głównej mierze zjawiskiem reuwłaszczenia, przez co należy rozumieć nabywanie własności przez społecznych spadkobierców historycznych klas posiadających (ziemian, kapitalistów, zamożnych mieszczan, części inteligencji itd.). Ci historyczni spadkobiercy w swojej masie nigdy nie zostali doszczętnie spauperyzowani (przynajmniej w Polsce) przez mechanizmy rewolucji socjalistycznej, na tyle, by na trwale ekonomicznie i społecznie ulec degradacji klasowej do poziomu np. robotnika rolnego lub przemysłowego. Wielu z nich uratowało pokaźny majątek (ruchomy i nieruchomości) i status społeczny przechodząc w stan społecznej hibernacji. Przetrzymali w niej „komunizm”. Niektórzy wyjechali zagranicę, część zasiliła szeregi inteligencji socjalistycznej, inni egzystowali w „przebraniu” sekretarzy partii, dyplomatów itd. itd.

Mówiąc o tym, nie twierdzę, że historyczni  spadkobiercy klas posiadających nie mają prawa do poczucia krzywdy z powodu przeprowadzonej nacjonalizacji. Chodzi tylko o zaznaczenie, że względnego zubożenia, jakiego doświadczyli, nie należy mylić,  z deklasacją (degradacją klasową). Innymi słowy mówiąc, pogorszenie jednej z cech położenia nie musiało oznaczać degradacji społecznej tych klas. Tak samo jak w socjalizmie poprawa położenia społecznego klasy robotniczej w wymiarze materialnym i prestiżu społecznego nie doprowadziła do trwałego awansu społecznego tejże klasy jako całości. To również nie oznacza, że pewne wywodzące się np. z klasy robotniczej lub chłopskiej jednostki nie doświadczyły niekiedy  spektakularnego przesunięcia się w górę na drabinie niektórych cech położenia społecznego. W moim przekonaniu, nie ma socjologicznego dowodu na to, że owe przesunięcia jednostek doprowadzają każdorazowo i do tego w jednym pokoleniu do zasadniczej zmiany pozycji klasowej. Zwykle jest to proces dłuższy i obejmujący znacznie więcej zmiennych socjologiczno-ekonomicznych niż te, które występują w standardach socjologicznych, które obowiązywały do końca 20. wieku.

Procesu reuwłaszczenia nie można też mylić z reprywatyzacją, czyli zjawiskiem zwrotu własności pierwotnym właścicielom. W Polsce wbrew hasłom wypisywanym na sztandarach ostatniej rewolucji, wieszczącym powrót do własności prywatnej, istniał i istnieje opór przed jej zwrotem poprzednim właścicielom. Zjawisko to należy wyjaśnić tym, że w szeregach liderów rewolucyjnych znalazło się liczne grono wydziedziczonych genetycznie, którzy paradoksalnie uwierzyli, że przeszkodą w ich awansie klasowym jest  socjalizm, a ich szansą kapitalizm. Po likwidacji jednak partii „komunistycznej”, stojącej na straży ówczesnego porządku klasowego, rychło zorientowano się, że zwrot znacjonalizowanego podczas rewolucji socjalistycznej majątku uszczupli „tort” czekający do podziału. Ów „tort”, skurczyłby się jeszcze bardziej, gdyby trzeba było zastany majątek państwowy rozdzielić między wszystkich po równo. Takie obietnice pojawiały się w początkowych fazach rewolucji (różne koncepcje tzw. powszechnego uwłaszczenia). Z punktu widzenia hipotez, które tu stawiam, ważne jest to, że nic takiego się nie stało bez względu na bezpośrednie tego przyczyny. Nie jest w gruncie rzeczy ważne, czy nie spełniono „populistycznych” haseł przewrotu z powodu zwykłej pazerności rewolucjonistów, których oślepił blask bliskiej fortuny, czy  było to uwarunkowane obiektywnymi przyczynami strukturalnymi. Ważne jest, że do tego nie doszło i masy dotąd upośledzone nadal trwają w upośledzeniu społeczno-ekonomicznym.

Zresztą, jeśli sztuka stworzenia społeczeństwa sprawiedliwego, bez podziałów klasowych nie udała się nawet w realnym socjalizmie, mającym dobrze rozwiniętą bazę teoretyczną, której intencje prawdziwie były orientowane przez sprawiedliwość społeczną, czyli wartość, która stała na szczycie ideologicznego systemu wartości, to dlaczego mieliby uczynić to dziś ci, którzy ów socjalizm obalali dążąc do restytucji kapitalizmu?

Oczywiście, jest to pytanie retoryczne? Dla każdej osoby  przeciętnie zorientowanej w zagadnieniach socjologicznych jest oczywiste, że kapitalizm korporacyjny tworzony w Polsce po 1989 roku odblokował mechanizmy klasotwórcze znane we wczesnych stadiach tego ustroju, które tylko czasowo wyhamowane zostały przez niezbyt udaną próbę budowania socjalistycznych stosunków społecznych i oprócz nich tworzone są nowe mechanizmy sprzyjające krzepnięciu rozwarstwienia klasowego struktury społecznej. Zjawiska te zaczną niebawem być bardzo dotkliwie odczuwane przez klasę wydziedziczonych, po pierwsze dlatego, że obiektywny proces wydziedziczania uległ reaktywacji i dynamizacji oraz po drugie, zaczęło się na nowo wykształcać subiektywne poczucie krzywdy, wraz z rozwojem świadomości, że postulaty powszechnego uwłaszczenia są obiektywnie niemożliwe do spełnienia albo dlatego, że hasła zgłaszające taki postulat były socjotechnicznym oszustwem przywódców rewolucji.

Wydziedziczona klasa nie posiada dziś w Polsce politycznej reprezentacji. Została ona zdradzona przez jednych i oszukana przez drugich i nie wydaje się, aby którakolwiek z istniejących partii politycznych była zdolna do wystąpienia w tej roli w najbliżej przyszłości. Przede wszystkim dlatego, że wszystkie są zaniedbane intelektualnie (nie mają bazy ideologicznej) i zdeprawowane moralnie. Z tego drugiego powodu lepiej, aby do tego nigdy nie doszło. Jestem jednak przekonany, że wcześniej czy później powstanie ruch, który ponownie podejmie próbę zmiany tego porządku społecznego świata, który wydaje nie do przezwyciężenia. Z tego przynajmniej z pozoru utopijnego marzenia,  rodził się jak dotąd postęp społeczny.

 

[1] Artykuł opublikowany w grudniowym numerze (2003) miesięcznika DZIŚ

[2] Pomijam wyjaśnienie tego stanowiska, ponieważ jest to temat sam w sobie, wymagający  obszernych uzasadnień.